3 x Damian
o performansie Damiana Drozda „Nutki z Folderu”
Co tu się dzieje? Kim jest Damian Drozd? Mimo że oboje mieszkamy w Poznaniu, szczerze przyznaję — nie miałam bladego pojęcia. Zero. Chyba nikt z nas nie miał. Nie wiedzieliśmy, z kim mamy do czynienia. Byliśmy głupi? Ja byłam na pewno. Ale cóż…Dowiedzieliśmy się. I mówię Wam… Było warto.
Na salę wchodzi zwyczajnie wyglądający chłopak. Ubrany w czarną bluzę, z naciągniętym na głowę kapturem. Damian zachowuje się swobodnie. Nie gra. Nie pasuje do wszystkiego i wszystkich, których widzieliśmy wcześniej. Do tak zwanego Art Worldu.
Damian studiował „Taniec w Kulturze Fizycznej” na AWF w Poznaniu. Jest tancerzem, DJ- em, performerem. Prowadzi szkołę tańca „Poziom Studio”, w której uczy tanga argentyńskiego (prawdopodobnie stąd te kocie ruchy). Przede wszystkim jednak uprawia taniec współczesny. Gra w teatrze. Jest młody i utalentowany.
<- Scenografia (od wejścia do Czarnej Sali w Galerii Labirynt): Na stole stoi laptop, przed stołem lustro. Naprzeciwko — na drugim końcu sali — stoi krzesło. Za krzesłem białe drzwi. >– Mam nadzieję, że ten opis wystarczy.>
Damian podchodzi do laptopa: „Strasznie drętwa ta publika” — komentuje pod nosem, co jednak wyłapuje Waldemar T. (Dyrektor Galerii Labirynt) i przekazuje na tyle głośno, aby przebić się przez walące z głosników techno do uszu reszty siedzących na sali. „Nie wiedziałem, czy mam coś mówić czy nie?” — mamrocze do siebie Damian. „Ale co tam. Czemu mam w sumie nie mówić? Będę do Was gadał”. Wspaniale. Mów do Nas Damian.
Damian przynosi zza kulis kukłę/lalkę, ubraną tak samo jak On. Z nadrukowaną twarzą „oryginalnego” Damiana. Sadza ją na wyeksponowanym strumieniem światła krześle. Zaczyna tańczyć. Jego ruchy są płynne, lekkie, hipnotyzujące. Każdy upadek i powstanie jest zaplanowane. Jego ruchy ogląda się z zapartym tchem, bo gdy Damian przewraca się, a później — niczym piórko — wstaje z ciężkiej drewnianej podłogi, widownia może głęboko odetchnąć i powiedzieć w duchu — „Uff! Już myślałam, że się chłopak połamał!”
Teraz, Damian bierze w ramiona swoje lalkowe alter ego… A to z nim tańczy, a to rozmawia, a to pyta, jaki kawałek puścić następny. Pokazuje „drugiemu” Damianowi światełka odbijające się od dyskotekowej kuli. Bawi się z nim. Leży i czule przytula….W kolejnym akcie tej szalonej improwizacji, relacje Damiana z Lalką ulegają zepsuciu. „Damian! Damian! Przepraszam! Nie chciałem!” — krzyczy na całe gardło prawdziwy Damian.
Nagle, rozwścieczona lalka ożywa. Powraca w chmurach dymu — większa i silniejsza niż własny oryginał. „Damian! Nieeee!” — wrzeszczy prawdziwy Damian. „Ja nie chciałem! To były tylko żarty!” — woła rozpaczliwie. Nici z przeprosin. Dochodzi do bójki.
Damian i jego alter ego szamoczą się na podłodze. Część widowni jest wyraźnie zaniepokojona, inni przeciwnie — zagrzewają do walki. Nic to. Damian spleciony ze swoim złowrogim voodoo odpowiednikiem z impetem wpada w stojące na końcu sali drzwi, obracając w perzynę scenografię.
Prawdziwy Damian triumfuje. Po chwili zdaje sobie jednak sprawę, że oto być może zabił część siebie. Czy tę odpowiednią? Kto jest kim? Który jest którym? Który jest żywy, który jest fantazją? „Damian! Nie odchodź!” — krzyczy rozpaczliwie i zaczyna resuscytować Lalkę.
Czy przedstawienie Damiana wpisuje się w ramy klasycznego performance? Charyzmatyczna osoba artysty, wyłaniające się z pozornego chaosu zaplanowane działanie, nutka improwizacji i wciąganie publiczności coraz głębiej, poprzez opowieść-performens, do środka swojego gombrowiczowskiego Kosmosu. Chyba wszystko się zgadza.
A co na to Damian? „Najważniejsze, żeby zawsze być sobą” — mówi. Ciężko nie przyznać Mu racji. W tym szaleństwie musi być metoda.
Magdalena Hoffa